W poszukiwaniu zimy 2020
Zima mija, a śniegu nadal nie widać? Jesteś miłośnikiem fotografowania ciekawych krajobrazów? Polecam Ci wyjazd w pasmo Małej Fatry na Słowacji. Jeśli masz samochód, udamy się w kierunku wioski Štefanová w paśmie Małej Fatry. Z Tychów dojedziemy tam w 2h 30-50min. Co nas czeka we wspomnianych górach? Z pewnością piękne, niepowtarzalne krajobrazy! Nawet jeśli u nas, na nizinach, nie ma śniegu, tam na pewno go zobaczymy. Trasy mają charakter podobny do beskidzkich szlaków, dlatego nie musimy obawiać się dużego zagrożenia lawinowego, jak w Tatrach, a same trasy są dostępne dosłownie dla każdego miłośnika gór. Z pewnością zachwyci nas niepowtarzalny widok na Tatry, na samotną górę Wielki Chocz 1611 m n.p.m., czy na góry tworzące pasmo Małej Fatry. Ośnieżone szczyty w porze wschodzącego słońca nalezą do najpiękniejszych widoków, jakie można tu zobaczyć w porze zimowej. Jak więc zorganizować wyjazd? Z Tychów wyjeżdżamy do wioski Štefanová na Słowacji. Najszybciej będzie pojechać przez Cieszyn. Dojeżdżamy na parking w Štefanová, gdzie zapłacimy 3 EUR za całodzienny postój. Jeśli chcemy zobaczyć wschód słońca z góry Stoh tak, jak my, warto wyruszyć z Tychów o godzinie 1.00. Wyruszając z parkingu na szlak o godzinie 3.30 lub 4.00 rano w zimie, z pewnością zdążymy na wschód słońca, idąc normalnym tempem, mając czas na odpoczynki. Wybieramy zielony szlak, prowadzący na przełęcz Medziholie 1185 m n.p.m. Skręcając w prawo, dotrzemy na górę Stoh, a wybierając ścieżkę odbijającą w lewo, możemy pójść na Wielki Rozsutec. Ta druga góra działa, jak magnes na wielu miłośników fotografii, ponieważ ma w pewnym sensie charakter tatrzański – długie, skaliste i strome wejścia, często ubezpieczone łańcuchami. Z tego powodu Wielki Rozsutec polecam jedynie wprawionym osobom w warunkach zimowych oraz sprawdzić aktualnie panujące warunki w Internecie, np. na facebookowych grupach górskich. Na Małej Fatrze szlaki są dość strome, dlatego pamiętajmy zawsze o zabraniu raków, lub przynajmniej mocnych „mini raczków” zakładanych na buty. Jedynie idąc na Wielki Rozsutec „mini raczki” nie wystarczą. A jak taki wyjazd wyglądał w praktyce? Sami zobaczcie:
NASZE ZIMY I WĘDRÓWKA W NOCY...
Mija czternasty rok z rzędu, kiedy zimy nie są zimami, a jedynie wstępem do nich. Od czasu do czasu zdarzało się, że w górach spadły bardzo duże ilości śniegu, jak np. w styczniu 2019, roku, ale to był jedynie epizod w tym czego, naprawdę oczekujemy każdego roku. Ostatnią, prawdziwą zimę mieliśmy na przełomie lat 2005/06, gdzie u nas, na Śląsku, śnieg leżał pełne 128 dni, tj. od 16 listopada 2005 do 24 marca 2006, z dwunastogodzinną przerwą w dniu Wigilii. Skąd to wiem? Ponieważ od 20 lat szczegółowo badam temat pogody, zapisując 11 parametrów, oraz 10 razy w ciągu dnia rodzaje, typy i odmiany chmur, które występowały na niebie. Widząc, jak słabą zimę mamy tego roku, gdzie śnieg pojawił się tylko na dwa dni w postaci „posypki do ciasta”, szukałem miejsca, gdzie mógłbym zobaczyć chociaż namiastkę, zapowiedź lepszej zimy… Przyzwyczaiłem się już, że prawdziwe zimy od nas odeszły, dlatego po prostu szukałem miejsca, gdzie mogę zobaczyć jeszcze pełną pokrywę śnieżną (taką, która zakrywa w pełni trawy).
Zdecydowaliśmy się na pasmo Małej Fatry, gdzie wykresy pogodowe wskazywały na jakąś pokrywę śnieżną. Wybraliśmy się w pięcioosobowym składzie, lubiącym fotografię krajobrazową. Wszyscy mieli ten sam cel. Miałem nadzieję, że w końcu zobaczę zimę, a nie coś, co przypomina suchy, martwy, marcowy krajobraz. Tatry odpadały ze względu na nieustanne korki w okresie długiego wolnego, a my chcieliśmy zorganizować szybki, jednodniowy wypad. Jadąc na miejsce samochodem do wioski Štefanová na Słowacji, widzieliśmy, że nawet w górach śniegu brakuje. Co prawda, białe warstwy zalegały na polanach, ale o tej porze i „za moich czasów”, było go znacznie więcej… Mieliśmy tylko nadzieję, że czym wyżej, tym zima będzie lepsza. Wyruszając ze Stefanowej na szczyt góry Stoh 1607 m n.p.m. czuliśmy się, jak na początku listopada. Otoczenie wyglądało, jakby pierwszy raz tej jesieni/zimy* (*-niepotrzebne skreślić) spadł śnieg. Drogi dojazdowe do ostatnich chat były oblodzone, a na szlaku jeszcze przez kilkaset metrów ciągnął się ukryty lód pod cienką warstwą puchu. Wędrówkę rozpoczęliśmy przy panującej temperaturze -10’C, o godzinie 3.27 w nocy, ponieważ chcieliśmy podziwiać wschód słońca ze szczytu Stoh. Widząc, że od początku mamy duży problem z podchodzeniem do góry, musieliśmy założyć raki, które zdecydowanie ułatwiły dalszą wędrówkę. Nie ślizgaliśmy się już na oblodzonym szlaku, dzięki czemu mogliśmy iść znacznie szybciej. W 1h 50min mieliśmy dotrzeć na przełęcz Medziholie 1185 m n.p.m., a w kolejną godzinę - na górę Stoh 1607 m n.p.m. Wędrówkę rozpoczynaliśmy na wysokości 650 m n.p.m., dlatego do pokonania mieliśmy różnicę wysokości 957m. Zazwyczaj uważa się, że 1000m wysokości to maksymalna, zalecana różnica poziomów pokonywana podczas jednego dnia (wędrówka tylko do góry), żeby nie czuć zmęczenia następnego dnia, nawet gdy chodzisz dość często po górach. Kiedy przeszliśmy strefę z przysypanym lodem na szlaku, czekała na nas przyjemniejsza część trasy. Cały czas szliśmy dość stromym zboczem przez świerkowe lasy. Po około 40min wędrówki przechodziliśmy przez długie pasma „łysych” gór. Czym bliżej przełęczy Medziholie, tym coraz bardziej wiał dość silny i mroźny wiatr.
Śniegu wciąż jest mało...
TUŻ POD SZCZYTEM
Wiedzieliśmy, że idziemy zbyt szybko, a na szczycie będzie wiał silny wiatr, dlatego postanowiliśmy, że musimy zrobić dłuższy odpoczynek na przełęczy. Próbowaliśmy znaleźć dobre miejsce, ale silny, mroźny wiatr szybko nas przeganiał. Na siłę zeszliśmy ze szlaku pomiędzy kilka gęstych świerków i wydeptaliśmy w śniegu miejsce postojowe. Wytrzymaliśmy tylko 13min, ponieważ mroźny wiatr nawet tutaj nam dokuczał. Postanowiliśmy, że pójdziemy dalej, w stronę góry Stoh. Na przełęczy Medziholie skręciliśmy w prawo, idąc dalej zielonym szlakiem. Odkryliśmy, ze tuż za przełęczą, w świerkowych lasach w ogóle nie wieje. Nastąpiła całkowita cisza. Postanowiliśmy, że zatrzymamy się dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, żeby trochę opóźnić nasze wejście na szczyt. Pozostało nam 1h 30min do celu. Od czasu do czasu, słyszeliśmy gdzieś wysoko, ponad poziomem górnej granicy lasów, mocne powiewy mroźnego wiatru. Nie chcieliśmy stać na szczycie pół godziny, tylko po to, żeby bardzo szybko się wyziębić, stąd przyjęliśmy, że co około 10 kroków będziemy stawać na chwilę. Dzięki temu, na górę Stoh dotarliśmy jakieś 15min przed wschodem słońca. Około 50 metrów przed wierzchołkiem widzieliśmy dosłownie kurzawę, czyli tumany śniegu przerzucane przez stoki góry na drugą stronę. Wiedzieliśmy, ze siła wiatru może być wystarczająca, żeby nas przewrócić. Wszyscy zatrzymaliśmy się więc przed pasmem kurzawy i zaczęliśmy robić zdjęcia pięknych krajobrazów.
NAJLEPSZY MOMENT NA FOTOGRAFOWANIE
W końcu zdecydowałem się pójść na szczyt, przecinając silne podmuchy kurzawy. Na wierzchołku wiatr tylko przybierał na sile. Chwilami walczyłem o utrzymanie równowagi, ponieważ porywisty wiatr nie ustawał ani na chwilę. Za chwilę dołączyła do mnie reszta ekipy. Jako, że nastawiliśmy się na wyjazd fotograficzny, niektórzy z nas próbowali użyć statywu. Na Stohu był on jednak bezużyteczny. Rzucało nim, jak śmieciami podczas wichury. Zdjęcia musieliśmy robić tylko i wyłącznie „z ręki”. Najpiękniejszy widok mieliśmy po drugiej stronie – patrząc na górę Chleb i Mały Krywań. Wszystkie szczyty, powyżej górnej granicy lasów pokrywała cienka warstwa śniegu. Wschodzące słońce powodowało, że wszystkie góry stawały się pomału fioletowe, a za kilka minut – pomarańczowe. Właśnie wtedy nastąpił najlepszy moment na fotografowanie. W piątkę rozstawiliśmy się dookoła szczytu i każdy fotografował swój motyw. Najbardziej uwagę przyciągał skalisty, Wielki Rozsutec. Właśnie on przyjmował piękne, pomarańczowe odcienie barw. Jako, że codziennie panują inne warunki, najpiękniejszym miejscem okazał się… szczyt góry Stoh, ponieważ panowała prawdziwa zawieja, kurzawa. Promienie wschodzącego słońca powodowały, ze przerzucane masy śniegu w postaci drobnego pyłu wyglądały, jak gdyby płonęły góry. Nie bez powodu każdy z nas zatrzymał się w ich środku i zaczął robić serię zdjęć. Widok „płonących” gór w środku zimy po prostu zachwycał! Jedyne, co mogło mniej zachwycić, to fakt, że w środku zimy, na tak dużej wysokości zalegało około 10cm śniegu, podczas, gdy powinny występować już około jednometrowe zaspy. Z drugiej strony, cieszyliśmy się niepowtarzalnymi panoramami oraz faktem, że w końcu zobaczyliśmy zimę. Najpiękniejsza jednak występuje w okolicach przełęczy Medziholie, gdzie pomiędzy świerkami zalegają znacznie większe, nawiane masy śniegu. Kto więc lubi zimową fotografię krajobrazową, ciekawe warunki, a chce zorganizować jednodniowy wypad w góry, koniecznie musi odwiedzić pasmo Małej Fatry! Polecam!